Wstajemy ok. 9. U naszych kelnerów zamawiamy dwie mrożone kawy. Muszę przyznać, że wyszła im rewelacyjna. W Polsce nie do kupienia w takiej postaci. Niestety. Ogarniamy się trochę i o 11 jesteśmy już gotowi do wyjścia w miasto. Szukamy jakiegoś kiosku, w którym moglibyśmy kupić plan miasta i bilety na autobus. Po drodze mijamy posterunek policji, myślimy o zarejestrowaniu naszego pobytu – w Serbii nadal obowiązuje obowiązek meldunkowy. W końcu odpuszczamy, najwyżej będziemy udawać wielce zaskoczonych, gdyby ktoś się do nas przyczepił na granicy. Kupujemy plan miasta i szukamy przystanku autobusowego. Z ul. Glavnej odchodzą autobusy do centrum. Zaczepiam starszego pana, który po serbsku – bardzo podobny do polskiego – tłumaczy, w który wsiąść autobus i jakie bilety kupić. I tu spotyka nas niemałe zaskoczenie. Panie pracujące w kiosku mówią dość dobrze po angielsku. W Polsce, na Dworcu Centralnym w Warszawie nie ma takiej możliwości, aby kupić bilet używając innego języka niż polski. Wsiadamy w autobus, kilkanaście przystanków i jesteśmy w centrum Belgradu. Na pierwszy rzut oka Belgrad przypomina Warszawę. Szerokie ulic,e podobne do warszawskich alei Jerozolimskich, masywne budynki.
Pierwszy etap zwiedzania rozpoczynamy od budynku parlamentu, kierując się następnie w stronę Cerkwi św. Savy, jednej z największych cerkwi prawosławnych na świecie. Sama budowla powala swoim ogromem, wstęp bezpłatny. Zwiedzamy powoli, korzystając z przyjemnej temperatury panującej w środku. Temperatura powietrza w cieniu już przekroczyła poziom 33'C. Lepimy się od potu. W przeciwieństwie do Serbów, którzy przyzwyczajeni do takiej temperatury i wilgotności powietrza nie odczuwają tego z takimi skutkami jak my. Ba, nie są nawet lekko spoceni. Każdy krok zaczyna być dla nas uciążliwy. Na ulicach beczkowozy z wodą do picia. My zaś, bardzo powolnymi krokami idziemy w stronę pl. Republiki. Odnajdujemy biuro informacji turystycznej. Chcieliśmy zobaczyć mauzoleum Josipa Broz Tito, ale niestety dziś poniedziałek, a w poniedziałki muzea w Belgradzie są zamknięte. Pracownik informacji turystycznej zachęca do odwiedzenia muzeum Nicola Tesli. Było już coś dla ducha teraz czas na coś dla ciała. Znajdujemy restaurację (oczywiście klimatyzowaną) i zamawiamy obiad.
Drugi etap zwiedzania rozpoczynamy z pl. Republiki w kierunku twierdzy Kalemegdan, podobno jednej z najważniejszych atrakcji turystycznych Belgradu. Jest tak gorąco, że musimy zatrzymać się w pobliskim parku na jakieś dwie godziny, aż upał zelżeje. Sama fortyfikacja jest ogromna. Żeby zwiedzić wszystko trzeba zarezerwować sobie cały dzień. Na jednym z murów obronnych wystawa poświęcona Polsce, zorganizowana przez naszą Ambasadę w Belgradzie. Zwiedzamy Kalemegdan spokojnie i powoli. Upał jakby zelżał nieznacznie. Późnym wieczorem dochodzimy do przystanku autobusowego i kierujemy się w stronę hostelu. Po drodze robimy szybkie zakupy. Nie przeszliśmy dziś jakiegoś oszałamiającego dystansu ale upał zrobił swoje. Wieczorem wychodzimy jeszcze na brzeg Dunaju, który w tym miejscu jest ze dwa, trzy razy szerszy niż Wisła w Warszawie.
Jutro Kosowo.